Hej Kochani :)
Dzisiaj o makijażu permanentnym.
Wiecie, jak jest. 46 latek stuknęło ;) i człowiek płowieje. Włosy z ciemnych zmieniają się w cmentarny blond, brwi też siwieją, usta gdzieś znikają...
Dlatego zafundowałam sobie makijaż brwi (zakończony) oraz ust (w trakcie).
BRWI
Wykonane techniką microblading - czyli piórkową. Pani znęcała się nade mną takim oto ślicznym narzędziem:
Niestety po pierwszym zabiegu moje śliczne brwi zlazły :D (w 60%) i pani kosmetyczka musiała je drugi raz wydrapać. I teraz są ok. Mniej więcej prezentują się tak:
Niestety, jak wspominałam, wszystko mi siwieje ostatnio :D więc brwi również. Dlatego robię hennę, która rzekomo znacznie lepiej chwyta na brwiach poprawionych makijażem permanentnym. Może i tak jest, nie mam porównania, bo hennę robiłam b.rzadko. Teraz robię sama :) A co! Wolno mi, poza tym wreszcie mam naszkicowany kształt ;)
Henna, której używam to henna grafitowa Delia. Polecam. Wygodna w użyciu i daje bardzo naturalny efekt.
USTA
Tu już tak miło nie było. Rzekłabym, że było (i będzie) okropnie. Jak widać na drugiej fotce - pigment chwycił, aż nadto. Wyglądałam przez trzy dni jak prostytutka :D a w dzień pierwszy jak prostytutka, która dostała w dziób od alfonsa (tak spuchłam).
Bolało OKROPNIE. Usta robi się maszynką do tatuażu. Też było znieczulenie (Emla) i w trakcie pani kosmetyczka psikała lidokainą i tak dalej, ale co z tego, jak bolało strasznie. Najbardziej na środku górnej wargi (pod łukiem Kupidyna). Łzy płynęły po skroniach, wlewały się do uszu, tam chlupotały, aż wyciekły dalej, po szyi. Trauma :P
I na dodatek po trzech dniach moje piękne, czerwone usta ZLAZŁY do zera. No by to szlag!!!
Tyle męki i zero efektów. Jedyne, co się ostało to supercienka delikatna blizna nad górną wargą po lewej stronie (mojej lewej, na foci po prawej).
Miesiąc czekania, pani sprowadziła super znieczulenie (z Ameryki), i faktycznie, było ciut lepiej. Już nie sikałam w spodnie. Tym razem pani zmieniła pigment na jeszcze bardziej czerwony. Oj, chciałybyście widzieć miny ludzi, którzy mnie mijali, gdy stamtąd wyszłam. Matyldo, pysk czerwony jak wiśnia.
Trzy dni minęły, a usta spoko. Coś się ostało!!! Jest sukces.
Ten makijaż wykonuje się na trzy różne sposoby: kontur (czyli wiadomo co), kontur + cieniowanie (czyli coś takiego, jak mam teraz) oraz kontur + wypełnienie (całe wargi).
Ja mam w planach całe usta. Dlatego za trzy tygodnie czeka mnie trzeci zabieg.
Po trzecim dniu drugiej sesji, moje usta wyglądały właśnie tak. Jak widać powyżej - kolor z czystej, żywej strażackiej czerwieni zmienił się w zgaszony róż. Zdecydowanie chłodny. Kontur się ostał i nawet trochę cieniowania też (w 1/3 wargi są kolorowe).
A tu obecne fotki. Delikatnie się rozmyły. Niestety ponoć mam wyjątkowo oporną skórę, bo:
a) nie miałam strupów
b) wszystko wygoiło się na trzeci dzień
c) dlatego biedny pigment ma problem, żeby się ostać.
Ale kolor jest całkiem ładny. Delikatny - ni to czerwień, ni to róż. Ciężko go oddać. Za to zdjęcie powyżej - sorki, ale specjalnie zero makijażu, żebyście mogły zobaczyć, jak wyglądam rano :) po umyciu zębów.
Chciałam mieć wyraźniejszą linię czerwieni wargowej i ponoć po trzecim zabiegu ma taka być. Chciałam również mieć ciut powiększone usta (zwłaszcza górną wargę) i tak się stało. Gdy będę po trzecim zabiegu, wstawię tu fotki :)
Koszt: 900zł. brwi (dwie wizyty), 1000zł. usta (trzy wizyty). Trwałość? Ponoć 5 lat +/-. Po 2 latach mam iść na korektę, której cena kształtuje się +/- w 1/3 ceny normalnego zabiegu.
Reasumując: polecam :) Wygoda jest.
W planach kreski na powiekach dolnych (niestety mam zbyt opadające powieki i górnej kreski nie będzie widać).
Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam :)